piątek, 9 września 2016

Od Kufikiri do Invicto

Wędrowałam powolnym krokiem na wschód od miejsca, w którym spędziłam ostatnią przespaną noc. Zmęczone wielodniową wędrówką stawy dawały się we znaki, powodując uporczywy, kłujący ból, a ociężały łeb chylił się ku dołowi przy każdym kroku. Byłam niezwykle wykończona, jednak pod żadnym pozorem nie mogłam się zatrzymać.
Kilka dni temu zrobiłam przerwę na malej łące, aby odpocząć po trudzie tamtejszych dni. Rozbiłam prowizoryczny namiot, składający się z kilku wbitych w ziemię patyków oraz niezbyt szczelnego daszku, aby w pełni móc cieszyć się spokojem tamtego miejsca. Pod sam koniec dnia schowałam do szałasu kilka roślin nadających się do spożycia oraz z trudem rozpaliłam ognisko, aby nie zamarznąć w trakcie nocnych chłodów. Wszystko było dobrze, ciemna część doby mijała w całkowitym spokoju, a towarzystwa dotrzymywało mi wesołe cykanie świerszczy. Wszystko trwało do czasu, gdy na teren mojego tymczasowego obozowiska wkroczyła para wilków. Była to dwójka basiorów – jeden wielki, pokryty sztywnym, czarnym futrem, drugi nieco mniejszy, biały, wyposażony w rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Okazało się, iż nieumyślnie zrobiłam postój na terenie niezwykle wpływowej watahy, gotowej rozszarpać każdego, kto naruszy ich tereny.
Spanikowałam, widząc gotujące się do ataku, muskularne ciała samców. W pośpiechu podniosłam się z ziemi, wzbijając w powietrze nasiona dmuchawców, których kwiaty jeszcze chwilę temu otaczały moje wypoczywające ciało, by po chwili zatracić się w szaleńczym cwale, w nadziei ucieknięcia przed potencjalnym zagrożeniem. Dźwięk kopyt uderzających o ziemię dudnił mi w uszach, a nogi popędzane adrenaliną niosły mnie mimowolnie na wschód. Szybko przycisnęłam swoje duże skrzydła do ciała, nadając mu bardziej sprzyjający biegowi kształt. Stłumiłam przerażony krzyk, próbujący nieskutecznie wyrwać się z mojego pyska.

Biegłam tak przez długi okres czasu, aż do teraz, wciąż słysząc za sobą wściekły ryk goniących mnie drapieżników. Jakim cudem te bestie dalej tam są? Nie wiem. Może moja przerażona głowa płata mi figle. Może te stworzenia są nadnaturalnymi potworami, gotowymi gonić mnie przez najbliższe dni, czekając aż w końcu padnę z wycieńczenia?
‘Nie ważne co ma się stać, nie zatrzymam się!’ – pomyślałam, starając się zdusić błagalny sygnał wysyłany przez nogi do mózgu.
Wśród tych obolałych kończyn, nieustępliwym myślom i obrazom zmywających się w jedno przez prędkość, którą osiągnęłam, nie zauważyłam czarnej klaczy, stojącej kilka metrów ode mnie.
Wpadłam na nią z impetem, zwalając nas obydwie z nóg. Tajemnicza klacz bez problemu zatrzymała się po kilku ‘fikołkach’ wywiniętych na trawie. Ja nie miałam tyle szczęścia, moje próby zwolnienia spełzły na niczym. Rozpędzona niczym torpeda, wleciałam do płytkiej rzeczki płynącej kilka metrów dalej, upadając bokiem na ostre kamyczki pokrywające dno.

Invicto?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz