INFO - od dzisiaj w opowiadaniach możemy używać przekleństw, ale proszę nie rzucać mięsem co drugie zdanie ;P Wprowadziłam to, bo wiem, że niektórym (w tym mi) po prostu łatwiej jest pisać tak opowiadania, nie wiem, może jakaś dziwna jestem XD
-~*~-
Był to spokojny, jesienny dzień, wybrałam się na spacer, nad rzeczkę. Co prawda nie było aż tak gorąco, jak parę tygodni temu, jednak miałam nieodpartą chęć opłukania sobie pęcin w chłodnej wodzie. Nie wiem, po prostu kocham to robić, sprowadza to na mnie takie błogie orzeźwienie, dzięki któremu czuję się o niebo lepiej i łatwiej mi rozpocząć dzień. Zaraz po kopytach zanurzyłam cały łeb w wodzie i prawie od razu wyjęłam. Woda była zimna, ale poczułam się naprawdę cudownie. Wzięłam głęboki oddech, aby ocieplić płuca, ponieważ po nagłym kontakcie z zimną wodą prawie zastygły, po czym machnęłam kilka razy mocno głową, żeby strzepać resztki wody.
Tak przygotowana za pomocą swoich mocy ukryłam skrzydła, dzięki czemu złudnie wyglądałam jak zwyczajny koń (nie licząc moich oczu i pęcin, bo z pewnością nie wyglądały zbyt naturalnie) i ruszyłam przed siebie. Przymknęłam oczy, bo wzrok był w tej chwili niepotrzebny. Wsłuchiwałam się w delikatny szum wody, która muskała moje nogi i ostatnie ćwierkanie ptaków w tym roku. Już niedługo zima, one wylatują, a my musimy przygotować zapasy, aby przetrwać. Jakoś to będzie.
Szłam tak i szłam wsłuchując się w te przepiękne odgłosy, gdy nagle usłyszałam zbliżający się tupot kopyt wraz z urywanym dyszeniem. Nie, to z pewnością nie są dźwięki wydawane przez ptaki, czy wodę...W ostatnim momencie otworzyłam oczy, tylko po to, aby zobaczyć, jak wpada na mnie srokata (jak mniemam) klacz pegaza. Uderzyła we mnie całym impetem, najwyraźniej przed czymś lub przed kimś uciekała. Od razy straciłam równowagę i przekoziołkowałam ok. 6 metrów od niej. Sprawiłam, aby skrzydła znów pojawiły się na moich bokach, po czym rozłożyłam je i podparłam się na nich, aby wstać. Odczekałam chwilę oparta o drzewo, aby zawroty głowy minęły, po czym spojrzałam w kierunku klaczy. Leżała ledwo żywa, wciąż ciężko łapiąc oddech, w rzeczce w której się opłukałam, i to w najpłytszym miejscu, tam, gdzie jest najwięcej bardzo ostrych kamieni. Mogła zrobić sobie krzywdę...
Szybkim krokiem podeszłam do klaczy i nachyliłam się nad nią. Miała niedomknięte oczy i krztusiła się powietrzem. Widziałam, jak co jakiś czas przechodzą ją silne dreszcze i drgawki. W takim stanie nie była niebezpieczna.
Nagle zauważyłam coś okropnego. Pod nią z każdą chwilą powiększała się...czerwona kałuża, brudząc przy tym rzeczkę.
- Cholera... - zaklęłam pod nosem i weszłam do wody tuż za klaczą, wypychając ją na brzeg. Odwróciłam ją na drugi bok i obejrzałam obrażenia. Miała wbite, niezbyt głęboko, ale jednak, trzy płaskie, ostre kamienie. Już miałam zabrać się za wyciąganie, kiedy nagle usłyszałam:
- Uważaj.... - klacz ledwo wyjęczała to słowo, zaciskając zęby z bólu. - Idą tu...uważaj...mogą cię zabić... - to powiedziała jeszcze ciszej i zacisnęła powieki. Czujnie spojrzałam w stronę, z której przybiegła.
Kufikiri? Ostro wyszło XD